Panował półmrok.
Niespiesznie wchodziłam po schodach, licząc kolejne mijane stopnie. Trzymałam
się drewnianej poręczy, żeby przypadkiem się nie przewrócić.
Niespodziewanie
poczułam na plecach lodowaty podmuch wiatru, który wywołał na mojej skórze
gęsią skórkę. Przerażenie zaczynało zżerać mnie od środka.
Wszystkie okna
były szczelnie zamknięte, drzwi niespełna minutę wcześniej zakluczyłam na dwa
zamki, a klimatyzacji w domu nie było...
Nagle usłyszałam
lekko zacinającą się melodyjkę, przypominającą taką, jakie są w dziecięcych
pozytywkach. Miałam wrażenie, że dochodzi z oddali.
Ciało powoli
zaczynało mi drętwieć, gdy rozległ się cichutki, dziecięcy szloch... I głos...
Wołający błagalnie moje imię.
Znałam go, ale
mój umysł, sparaliżowany przez strach, nie mógł go powiązać z konkretną osobą.
Przez ściśnięte gardło nie był w stanie wydostać się nawet
najcichszy pisk, nie wspominając o wrzasku, który miałam w tamtym momencie
ochotę wydać.
Czułam, jak coś
zaciskało uchwyt na moim nadgarstku. Jakby to była jakaś mała, zimna dłoń. A
moje serce wyrywało się z piersi, bijąc w zatrważającym tempie.
I wtedy, rażąc
mnie swoim jaskrawym światłem, rozbłysła żarówka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz