- Alicja, obudź się! - krzyknęła mi do ucha Julia, potrząsając mną. Otworzyłam oczy. Nie byłam wcale w lesie, tylko w autokarze, którym jechałam na kolonie. Na początku tylko nie mogłam zrozumieć, dlaczego stoimy.
- Chciałabyś coś kupić, skorzystać z toalety albo po prostu się przewietrzyć? - spytała się już ciszej moja przyjaciółka.
- Co? - Jeszcze byłam trochę otępiała po tak nagłym przebudzeniu, że nie wiedziałam, o co jej chodzi. Po chwili jednak skojarzyłam fakty i uświadomiłam sobie, że zatrzymaliśmy się po prostu na stacji paliwa na kilkuminutowy postój.
- Chcesz wyjść, czy nie? - powiedziała zniecierpliwionym tonem Julia, wstając i zakładając na ramię torebkę.
- Jasne, już się zbieram - rzuciłam do niej żywszym tonem i również wstałam.
- No to chodź - mówiąc to, zeszła po schodkach na dół autokaru i wyszła na dwór. Ja szybko zarzuciłam na plecy mały plecaczek i też skierowałam się ku wyjściu. Nim jednak zdążyłam zrobić dwa kroki, ktoś pociągnął mnie za warkocz. Gdy chciałam sprawdzić, kto to zrobił, dodatkowo ściągnął mi gumkę z włosów. Kiedy zobaczyłam, że był to nie, kto inny, jak nasz klasowy kujon Eryk, strasznie się wpieniłam. Do tego jeszcze głupio się wyszczerzył do mnie szczerbatą gębą.
- Myślisz, że jak będziesz dokuczać innym, to będziesz mieć kumpli?! Nie licz na to! Właśnie w tej chwili się z ciebie nabijają! - krzyknęłam do niego rozzłoszczona i go popchnęłam tak mocno, że aż się przewrócił na tyłek. - I oddawaj mi moją gumkę!
- Wyluzuj dziewczyno! - odkrzyknął lekko przestraszonym głosem i rzucił mi gumkę, którą złapałam w locie. Potem się odwróciłam, zbiegłam po schodkach i szybko wyskoczyłam z autokaru. Ciągle zła rozplątałam sobie warkocza i przeczesałam moje długie, kruczoczarne, kręcone włosy palcami, żeby się uspokoić. Dostrzegłam Julię, która wychodziła ze sklepu z otwartą puszką napoju w ręce. Zaczęłam iść w jej kierunku, ale w pewnym momencie się odwróciłam, bo poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Dostrzegłam jeszcze, jak jeden chłopak w autokarze szybko odwrócił wzrok. Nim się obejrzałam, stanęła przy mnie Julia.
- Dlaczego J-N-C-W-G Damian ci się przyglądał? - spytała się ze szczerą ciekawością.
- Co znaczy J-N-C-W-G? - zadałam jej wymijająco pytanie.
- Naprawdę nie wiesz? - zdziwiła się, szeroko otwierają swoje czekoladowe oczy.
- Nie, nie wiem, więc czy mogłabyś mi powiedzieć? - powiedziałam zirytowana.
- J-N-C-W-G znaczy jedno z największych ciach wśród gimnazjalistów - odpowiedziała mi łaskawie.
- Acha - odrzekłam, robiąc mało inteligentną minę. - A od kiedy zaczęłaś zwracać uwagę na takie rzeczy? - zapytałam się jej, podnosząc do góry jedną brew. Naprawdę nie wiedziałam, kiedy to moja najlepsza przyjaciółka zmieniła się z osoby skupiającej się głównie na nauce w dziewczynę oglądającą się za chłopakami. Tym bardziej nigdy nie słyszałam, żeby kiedykolwiek nazwała jakiegoś ciachem. Do tej pory mówiła tylko, że chłopcy są głupi. I ja w pełni popierałam jej zdanie, bo mi chłopacy dokuczali z powodu moich oczu, które były w niecodzienny sposób ubarwione. Lewą tęczówkę miałam nienaturalnie jasną, prawie białą, a prawą złotą, ale nawet to nie był jakiś zwyczajny kolor. Nie był to piwny, czy tym podobny. Był to odcień najszerszego złota, takiego na przykład jak u jubilera. Z tego powodu przezywali mnie dziwoląg. I do tego jeszcze nie tylko chłopacy, bo dziewczyny właściwie też, co bolało mnie jeszcze bardziej, bo naprawdę chciałam się z nimi zakolegować. Rodzice nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego mam takie oczy, ale właśnie między innymi dzięki nim zdobyłam sympatię Julii. Do ukończenia 10 lat, rodzice uczyli mnie w domu, bo się obawiali, co sobie pomyślą inni o moich oczach. Do czwartej klasy poszłam jednak już do szkoły, bo rodzice stwierdzili, że powinnam przebywać z rówieśnikami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz