Rozdział 15

Biel… To jedyna rzecz, którą dostrzegłam po przebudzeniu: biel… Sama biel...

***

Dopiero po chwili zrozumiałam, że jestem w pomieszczeniu bez okien, drzwi i prawie bez mebli. Jedyny przedmiot, który się tam znajdował, to było białe łóżko, na którym leżałam. Wszystkie ściany, podłoga i sufit były białe. Kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. Byłam strasznie zmarznięta. Na łóżku nie było ani kołdry, koca, ani nawet poduszki. Tylko twardy materac przykryty płóciennym, śnieżnobiałym prześcieradłem… Nie wiedziałam, jak się tam znalazłam, ale nie miałam ochoty się nad zastanawiać. Jedna sprawa jednakże mnie nurtowała… Jakim sposobem w tym pomieszczeniu było tak jasno?!!! Nie widziałam nigdzie żadnej lampy… Moim oczom ukazywała się jedynie nieograniczona biel, która aż raziła, kaleczyła wzrok… Dzięki Bogu miałam ciągle na sobie moją granatową bluzkę i zielone rurki. Czerń moich włosów koiła wręcz umysł… Nagle nieprzerwaną ciszę zagłuszył jakiś szmer. Zaskoczona odwróciłam głowę w stronę jego źródła. Zdążyłam jedynie zobaczyć, jak mignął pionowy pasek jakiegoś innego koloru. Prędko wstałam z łóżka i pobiegam w tamto miejsce. Na ziemi stała przezroczysta miska, w której była woda. Ignorując ją jednak, zaczęłam walić pięściami w miejsce, w którym przepuszczałam, że są drzwi. Od razu, kiedy moja skóra zetknęła się ze stałą powierzchnią, syknęłam z bólu. Kawałek mojej ręki był zaczerwieniony. Postanowiłam jednak tak szybko nie rezygnować. Po minucie moje dłonie były całe zakrwawione. Drobne kropelki krwi kapały do miski i na podłogę. Wyraźnie było je widać na białym tle… Nim upadłam z powodu utraty przytomności, ktoś otworzył drzwi i wziął mnie na ręce krzycząc na kogoś za sobą, a ja przeżywałam męki, jakich jeszcze nigdy nie odczuwałam…

***

Ból był wszechogarniający, kiedy powracała mi świadomość, co jakiś czas. Przeszedł on z dłoni aż po czubki palców stóp. Promieniował w całym ciele z równym natężeniem. Słyszałam czyjeś głosy, ale docierały do mnie, jakby z oddali. Nie mogłam zrozumieć słów.

***

Po bliżej nieokreślonym czasie, co mnie zaskoczyło, ból zaczął niespodziewanie ustępować. Uświadomiłam sobie także, że moje ciało owiewa… wiatr. Miałam wrażenie, jakby to on oczyszczał mnie z cierpienia. W pewnym momencie byłam nawet w stanie otworzyć oczy. Gdy to zrobiłam, ujrzałam błękitne niebo bez żadnej skazy. Po chwili wiatr zaczął się wzmagać, a ja… unosić!  Ku mojemu zdziwieniu czułam się coraz lepiej. Byłam również przerażona. Moje długie włosy rozwiały się dookoła mnie, a ja, nie wiem jakim sposobem, wyprostowałam się i stanęłam w powietrzu! Poczułam w sobie ogromną siłę. Gdy się odwróciłam, moim oczom ukazały się, parę metrów pode mną, przerażone twarze bliźniaczek, Damiana i innych nieznanych mi osób. Nie wiem czemu, ale nagle z mojej krtani wydobył się perlisty śmiech. Zszokowana umilkłam. Przecież ja się zawsze śmiałam, jak to stwierdziła Julia, jak koń, a tu takie coś… W sumie to chyba nie powinien być mój największy problem. Do jasnej anielki!!! Unosiłam się wysoko nad ziemią w jakimś dziwnym wirze powietrznym i nie miałam pojęcia, jak zejść! Spojrzałam na stopy i dostrzegłam moje wytarte czerwone trampki. Ich zwyczajność troszeczkę mnie uspokoiła. Potem zerknęłam na dłonie. Były obandażowane kremowym materiałem, który był delikatny jak jedwab. Nie mogąc się powstrzymać, potarłam nim policzek, rozkoszując się jego chłodnawym dotykiem. Chwilę później przypomniałam sobie jednak o tym, że obserwują mnie ludzie i szybko się opamiętałam, po czym znów zapragnęłam z powrotem stanąć na ziemi. Gdy tylko o tym pomyślałam, wir zaczął się razem ze mną obniżać. Moment później stałam już pewnie na równych nogach. Przez kilka sekund miałam zamknięte oczy, a gdy je otworzyła, byłam otoczona różnymi osobami. Miny niektórych wyrażały podziw, innych strach. Mój umysł był dziwnie pusty, niezaprzątnięty małoistotnymi sprawami codzienności. W duchu czułam niewyobrażalną radość, choć jeszcze nie byłam pewna skąd ona pochodzi.  Niestety coś ją zachwiało… Trochę na uboczu dostrzegłam mężczyznę, którego widziałam w moich wizjach. Oczywiście był starszy. Jego twarz znaczyły pojedyncze zmarszczki. Chwilę potem zauważyłam, że oczy zebranych są charakterystycznie złote… Oprócz kobiety, która stała naprzeciwko mnie. Miała je koloru ziemistego z dziwnymi zielonymi plamkami. Po niecałej minutce się odezwała.
- Witaj, Alicjo - przywitałam się. Jej głos był silny, władczy i delikatny zarazem. Nim jednak zdążyłam się mało inteligentnie spytać, skąd ona zna moje imię, ponownie przemówiła:
- Mam na imię Aleksandra  i jestem głową rady w Polsce…
- Jakiej rady? - przerwałam jej.
- Jak to ja… - zaczęła wzburzonym tonem, co mnie troszkę zbiło z tropu, ale od razu urwała. - Wybacz. Zapomniałam, że ty o niczym jeszcze nie wiesz - powiedziała już unormowanym tonem. Chciałam już zapytać, o czym dokładnie jeszcze nie wiem, ale Aleksandra niespodziewanie się przyjaźnie uśmiechnęła.
- Ach… Przecież nie będziemy rozmawiać na dworze. Wejdźmy lepiej do środka - rzekła weselszym głosem. Ruchem ręki rozkazała innym się rozstąpić, po czym zaczęła mnie prowadzić w stronę przepięknych, marmurowych schodów. Jednakże coś mnie w tej kobiecie niepokoiło. Jej uśmiech wydawał mi się nieszczery…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz