Rozdział 20

Budynek, do którego weszliśmy był bardzo okazały. Na zewnątrz otaczał go rząd przepięknie zdobionych kolumn, a na piętrze było mnóstwo balkoników i tarasików. Pierwsze skojarzenie to był grecki pałac. W środku marmurową podłogę przykrywał gęsto tkany dywan. Na ścianach wisiały obrazy i cudowne gobeliny przedstawiające ludzi, zwierzęta i krajobrazy.  Meble były rzeźbione z bardzo jasnego drewna wpadającego w popiel. Wysokie okna były na wpół zasłonięte jednolitymi, jasnobłękitnymi, grubymi zasłonami i wpadało przez nie mnóstwo światła słonecznego. Ogromny, kryształowy żyrandol niesamowicie błyszczał. W pomieszczeniu panował lekki chłodek. Kiedy mieliśmy przejść do następnego pokoju, moją uwagę przykuł jeden z portretów. Ukazywał on twarz młodzieńca o oczach takich jak moje lewe, czyli prawie białych. Najdziwniejsze natomiast było wrażenia, że już go kiedyś widziałam. Zaskoczona powstrzymałam się jednakże od jakiegokolwiek komentarza i poszłam dalej za moimi przewodnikami. Pomieszczenie, w którym się następnie znaleźliśmy wyglądało na gabinet, czy coś w tym rodzaju. Jedna ściana była zajęta regałem sięgającym sufitu i całym zapełnionym książkami oprawionymi w skóry. Drugą ścianę w większości zajmowało ogromne okno, pod którym stało biurku i kilka foteli. Po obu stronach drzwi znajdowały się portrety. Jeden z nich przestawiał młodzieńca, a drugi mężczyznę w sile wieku. Domyśliłam się, że to musi być syn i mąż Aleksandry, gdyż chłopak miał cechy wyglądu obojga. Naprzeciw regału była ustawiona ogromna sofa, która z pewnością musiała być bardzo wygodna. Na suficie wisiał również kryształowy żyrandol, ale o wiele mniejszy, a całe pomieszczenie było utrzymane w ciepłych kolorach czerwieni, kremu i brązu. Gdy ciężkie, dębowe drzwi zostały zamknięte za mną i kilkorgiem pozostałych ze mną towarzyszy, Aleksandra kazała nam usiąść. Ja zostałam posadzona w jednym z foteli, a sama kobieta usiadła na sofie z kobietą po jednej, a mężczyzną po drugiej stronie. W fotelu koło mnie siedział facet z wizji. W tym towarzystwie czułam się bardzo nieswojo, gdyż nikogo tak naprawdę z obecnych nie znałam. Przez chwilę panował cisza, ale już po chwili Aleksandra się odezwała.
- Zapewne zastawiasz się, Alicjo, czemu tu jesteś - zaczęła idealnie obrazując kłębiące się w mojej głowie myśli. - Niestety odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, dlatego też będę musiała wszystko zacząć od początku… - wzięła głębszy oddech, po czym  z jej ust wydobył się potok idealnie dobieranych słów:
- Jestem przekonana, że słyszałaś historie o wampirach, wilkołakach, elfach, smokach, czarownicach. W większości są one prawdziwe. Niestety z biegiem czasu wiele gatunków magicznych istot wyginęło za sprawą ludzi lub innych istot nadprzyrodzonych. Nie musisz się obawiać ani wilkołaków, ani wampirów, ani czarownic, smoków, gdyż one już po prostu nie istnieją. Największą przetrwałą grupą są zmiennokształtni, którymi są między innymi obecne tu osoby. Ich dar polega na tym, że mogą się zmieniać w dowolne zwierzę, o ile są spełnione odpowiednie warunki. Drugim rodzajem nadnaturalnych są władcy żywiołów, do których należę właśnie ja. Są cztery żywiołu, jak zapewne wiesz: ziemia, powietrze, ogień i woda. Jeden poszczególny żywioł zazwyczaj przypadał potomkom danego rodu. Moc każdej wybranej osoby wygląda trochę inaczej, ale polega na tych samych zasadach i jest ściśle związana z określonym żywiołem, którego jest panem. Pozostały również resztki z takich gatunków, jak elfy, chochliki, czy syreny, a czasem możesz nawet spotkać jednorożca…
- Oczy… - wyrwała mi się nagle myśl, którą musiałam chyba wyrazić na głos, gdyż kobieta niespodziewanie zamilkła.
- Masz rację. Każda rasa ma charakterystyczne ubarwienie tęczówek. To między innymi dzięki właśnie nim możemy się nawzajem rozpoznawać - rzekła na to kobieta, a mnie trochę zmroziło.
- Czyli oznacza to, że ja… - nie dane mi było jednak dokończenie tej paraliżującej myśli, gdyż drzwi się nagle otworzyły, a do środka wtargnął umięśniony mężczyzna, trzymający z tyłu za ubrania… JULIĘ!!! Z powodu szoku nie mogłam się nawet ruszyć. Moja przyjaciółka miała przerażoną minę i przez cały czas z niepokojem spoglądała na faceta, który ją więził. Mnie chyba nawet nie zauważyła. Jej loki były bardzo potargane i było w nie wplątanych mnóstwo gałązek i liści. Ubranie miała takie same, jak wtedy, kiedy ostatni raz ją widziałam, tylko w niektórych miejscach było ubrudzone i lekko podarte.
- To dziecko czaiło się w pobliżu w lesie. Ponieważ nic nie chciało mi powiedzieć, pozostawiam je waszemu osądowi - odezwał się mężczyzna grzmiącym w uszach basem.
- Dobrze, strażniku. Doskonale się spisałeś, możesz odejść - odparła po chwili Aleksandra. Kiedy drzwi ponownie się zamknęły, Julia wreszcie mnie dostrzegła. Pod warstwą strachu, wydawało mi się, że dostrzegłam w niej także cień zdziwienia, wzbudzony moim widokiem. Kiedy zwróciłam wzrok w stronę Aleksandry, siedząca obok niej kobieta szepnęła jej coś do ucha, na co ona kiwnęła delikatnie głową.
- Domyślam się, że to twoja koleżanka, Alicjo - powiedziała do mnie. Przytaknęłam niepewnie. Kobieta po chwili zrobiła jakiś gest ręką. Jeden z siedzących w pobliżu mnie z mężczyzn wstał, chwycił mnie za ramię i razem z Julią wyprowadził z pokoju, po czym zaprowadził nas na schody prowadzące na piętro i zakluczył za nami drzwi od jednej ze znajdujących się tam sypialni bez słowa wyjaśnienia. Sypialnia ta była naprawdę bardzo piękna. Wyglądała jak dosłownie pokój moich dziecięcych marzeń. Składała się z przestronnego pomieszczenia i wnęki z kominkiem i dwoma koronkowymi fotelami. Szklane drzwi prowadziły na jeden z marmurowych balkoników. Ściany były pokryte kremowo - złotymi panelami, a na podłodze leżał puszysty dywan. Na toaletce stało lustro w perłowej ramie. Szafa była ogromna z pewnością z mnóstwem półek. Za szybą przeszkolonej biblioteczki dostrzegłam mnóstwo tomików wierszy. Największy zachwyt wzbudziło we mnie natomiast gigantyczne łóżko z baldachimem znajdujące się w centrum pokoju. Kotarki były uszyty z drobnej siateczki w kolorze kości słoniowej. Natomiast pościel składająca się z kołdry i mnóstwa poduszek była z bladoróżowego aksamitu w moim ulubionym odcieniu. Cały pokój oświetlał żyrandol pokryty koronką i wstążkami. Kiedy zerknęłam w stronę Julii siedzącej na jednym z foteli stojących przy kominku w jej oczach dostrzegłam smutek wymieszany z poczuciem winy. Nie miałam jednakże ochoty z nią rozmawiać, gdyż nadal zachowywałam do niej urazę za minione wydarzenia. Nie wiedząc, co z sobą uczynić, usiadłam na krawędzi łóżka, starając się nie pognieść pościeli. Panująca wokół cisza bardzo mnie irytowała, ale nie miałam najmniejszego zamiaru jej przerywać. Julia najwyraźniej również nie chciała tego uczynić, więc postanowiłam się skupić na własnych myślach, które w danym momencie były w okropnym bałaganie. Wtem wyrwał mnie z zamyślenia czyiś szloch. Kiedy odwróciłam głowę w stronę Julii, dostrzegłam, że to ona płacze. Nie wiem dlaczego, ale moje serce zmiękło, a cała złość, którą do niej żywiłam, wyparowała. Nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co robię, wstałam i usiadłam koło niej, po czym ją do siebie przytuliłam, a ona oparła głowę na moim ramieniu, nadal szlochając. Nie obchodziło mnie to, że jej łzy moczyły mi koszulkę, ale uczucie, że jestem jej potrzebna wzbudzało we mnie radość. Bardzo ją kochałam. Była dla mnie jak rodzona siostra. Nie byłam wstanie się przecież na nią dłużej gniewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz