Po pewnym czasie nie mogłam już wytrzymać i zaczęłam krążyć po lesie w poszukiwaniu wyjścia. Nagle usłyszałam szum płynącej wody. Kilka metrów przed sobą dostrzegłam strumyk. Nieoczekiwanie przypomniałam sobie, że nieopodal naszego „obozowiska” też płynęła rzeczka. Postanowiłam iść wzdłuż niego. W końcu albo doszłabym do celu, albo zaszyła się głębiej w las, ale zawsze jakaś alternatywa… Po iluś minutach, nie chciało mi się nawet myśleć ilu, zobaczyłam pocięte drewno. Trochę niepewnie ruszyłam dalej. Tak jak się spodziewałam doszłam do polany, na której znajdowała się maleńka leśniczówka, ale zawsze coś… Podeszłam do jej drzwi i leciutko zapukałam, ale kompletnie się nie spodziewałam, że ktoś otworzy, ale cóż… ku mojemu oszołomieniu w drzwiach stanął niziutki staruszek. Był nawet niższy ode mnie i miał siwe włosy, długą brodę, wąsy oraz bardzo poczciwe spojrzenie.
- Dziii…eń dobry - wyjąkałam niepewnie.
- Witaj dziecino - odpowiedział z uśmiechem. - Co cię sprowadza w moje skromne progi o tak wczesnej godzinie? - spytał się zachęcająco.
- Nnn…no bo jjj…ja przyjechhhh…chałam tutaj nieeee…dawno na kolonie i się zggg…gubiłam - odrzekłam ciągle się jąkając.
- Rozumiem, że zdarzyło się to wczoraj i zapewne spałaś w lesie, więc jesteś głodna i bardzo spragniona, czyż nie? - ciągle mówił spokojnym i przyjaznym głosem.
- Sss…kąd pan wiii…edział? - byłam bardzo zaskoczona.
- W takim razie zapraszam cię moja droga do środka - przepuścił mnie w drzwiach, a ja trochę przestraszona weszłam do małej izdebki. W centralnej części znajdował się niewielki piecyk, na którym gotowała się w czajniczku woda. Stał tam jeszcze niewielki garnuszek, w którym coś się pichciło. Z lewej strony obok drzwi wisiała szafka, a z prawej stał niewielki regalik z książkami. Obok piecyka znajdowało się maleńkie łóżko oraz z drugiej strony stał stoliczek z dwoma krzesłami. Na jednym z nich spała sobie smacznie…
- Lejla!!! - wykrzyknęłam jednocześnie zaskoczona, uradowana i mega wściekła.
- Ach, no tak. Przyszła do mnie wczorajszego wieczora. Wabi się Lejla? - rzekł jakby nigdy nic staruszek. - Interesujące imię, nigdy takiego nie słyszałem - dodał po chwili. Szybko podeszłam do mojej kotki i przytuliłam ją specjalnie „trochę za mocno”. Ona miauknęła niezadowolona, że ją obudziłam.
- Cicho bądź… - mruknęłam pod nosem do niej.
- Cicho bądź… - mruknęłam pod nosem do niej.
- No dobrze, a mogłabyś mi zdradzić swoje imię drogie dziecię? - spytał się niespodziewanie staruszek wlewając do kubków wodę z czajnika.
- Alicja - odpowiedziałam.
- Ach, Alicja? Przecudne imię, naprawdę…
- Dziękuję - odpowiedziałam rumieniąc się.
- Chciałabyś się napić miętowej herbatki? - rzekł po chwili stawiając na stoliku parujące kubki.
- Chętnie - odrzekłam trochę pewniej. Cóż, chyba nie było, co się bać… Usiadłam przy stoliku kładąc sobie na kolanach Lejlę, która od razu z powrotem zasnęła.
- Niestety nie mam nic do posłodzenia, ale mogę ci zaproponować kanapki - powiedział jeszcze stawiając przede mną talerzyk z kanapkami z…
- Co to jest? - spytałam.
- To są płatki bratków - odpowiedział.
- Bratków?
- Uwierz mi, są bardzo smaczne - zapewnił mnie. Niepewnie podniosłam jedną kanapkę do ust i ugryzłam kawałek. Hmmm… wbrew pozorom naprawdę mi smakowała!
- Pycha! - krzyknęłam napychając sobie usta. Staruszek tylko dobrodusznie się uśmiechnął i zdjął z piecyka garnuszek, w którym się okazało, że były ugotowane jajka, tylko nie miałam pojęcia, jakie.
- Proszę, nie patrz się tak na mnie. Przyrzekam, że ptaszyna, która je wcześniej wysiadywała, nie dawno zdechła, więc jedynie mogłyby się popsuć, a tak mogę cię należycie ugościć - tłumaczył się skruszonym głosem. Byłam bardzo zdziwiona. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś się martwił z powodu ugotowania jajek.
- Niech się pan nie przejmuje, z przyjemnością ich skosztuję - powiedziałam przyjaźnie.
- Och, nie mów do mnie per pan, dobrze? Jestem twoim przyjacielem - rzekł do mnie.
- A jak mam do pana mówić, skoro nie znam nawet pana imienia? - zdziwiłam się.
- Znają mnie pod wieloma różnymi imionami, ale ty możesz do mnie mówić dziadku - odpowiedział. - Jeśli oczywiście chcesz droga Alicjo - dodał szybko.
- Dobrze dziadku, czy zje dziadek ze mną śniadanie? - nie miałam problemu z mówieniem do tego staruszka dziadku, gdyż nigdy nie miałam takiego prawdziwego i miło było wypowiedzieć to słowo. Ten starszy pan do tego jeszcze bardzo przypominał osobę, którą wyobrażałam sobie, gdy myślałam o swoim dziadku.
- Oczywiście, już siadam - rzekł jeszcze szybko zajmując miejsce po przeciwnej stronie stołu. Gdy usiadł nogi dyndały mu w powietrzu. Był to dosyć zabawny widok, ale nie odważyłam się zaśmiać. Przez jakiś kwadrans oboje jedliśmy przepyszne kanapki i jajka, które popijaliśmy herbatką z mięty. Mimo iż niesłodzona, i tak była strasznie smaczna. Przyjemnie również było siedzieć blisko piecyka z mruczącym kotem na kolanach. Jedyna rzecz, która mnie niepokoiła to to, że „dziadek” trochę za bardzo uważnie na mnie patrzył. Dopiero teraz zauważyłam, że ma tak samo siwe tęczówki jak włosy, choć i tak były ciemniejsze od mojej lewej. Ach, no tak, oprócz tego przyglądał się moim oczom, ale bez żadnego zdziwienia, tylko z wielkim zainteresowaniem, jak jakiś naukowiec przyglądający się swojemu eksperymentowi. To spojrzenie wprawiało mnie w zamieszanie, ale nie dałam nic po sobie poznać.
- Czy dziadek może nie wie, dlaczego mam takie oczy? - nie mogłam już wytrzymać.
- Owszem wiem, ale teraz ci nie powiem… - odpowiedział i wpadł w zadumę.
- Dlaczego? - spytałam się jeszcze. No, bo niby, dlaczego nie miał teraz powiedzieć, co?
- Dowiesz się w swoim czasie, ale nie pora na to w tej chwili - rzekł po chwili wstając i podszedł do szafki, z której coś wyjął.
- Nie miałabyś może ochoty na owoce leśne? - zadał mi pytanie. Chyba miał nadzieję, że tym odciągnie moją uwagę. No i mu się udało… Kochałam owoce leśne! Od razu napchałam sobie usta. Było wszystko: maliny, jeżyny, jagody, czerwone borówki i jeszcze jakieś owoce, których nazwy nie znałam.
- Co to za owoce dziadku? - spytałam się. - Nigdy takich nie jadłam, ale są mega słodkie - dodałam po chwili zastanowienia.
- Ach, to są wilcze jagody, moja droga - odpowiedział przyjaźnie się uśmiechając.
- Www…wilcze jagody?! - przeraziłam się wypluwając je z ust. - Przecież są strasznie trujące!!!
- Nie bój się - próbował mnie uspokoić. - One są groźne tylko dla ludzi. - Nie miałam pojęcia, o czym on mówi. Jak tylko dla ludzi? Ja nie byłam człowiekiem?!
- O co dziadkowi chodzi? Przecież jestem człowiekiem, prawda? - powiedziałam już na głos trochę niepewnie.
- Ech, nieważne… W każdym razie przysięgam, że nic ci się nie stanie, bo w innym wypadku już byś nie była przy zdrowych zmysłach, więc się nie martw - jego słowa nie do końca mnie uspokoiły, więc nie wzięłam już ani jednego owocu.
- No dobrze, to, co byś chciała teraz porobić droga dziecino? - zadał mi pytanie.
- Wrócić do obozu - odpowiedziałam bez zastanowienia. Przecież to oczywiste!
- Już chcesz mnie opuścić? Szkoda, ale widzę, że nie zmienisz zdania, więc ci powiem, że dojdziesz do celu po prostu idąc wzdłuż strumyka - rzekł do mnie jakby od niechcenia. Cóż okazało się, że dobrze myślałam, tylko poszłam w złym kierunku.
- Żegnaj dziadku, dziękuję za pyszne śniadanie - powiedziałam wstając.
- Do widzenia Alicjo - pożegnał się i gdy wyszłam z domku mocno trzymając Lejlę, nawet mnie nie odprowadził. Musiałam go bardzo zasmucić, ale co poradzić? Szybko ruszyłam wzdłuż strumyka nie oglądając się za siebie. Po jakimś kwadransie marszu doszłam do celu. Prędko poszłam do domku, w którym zostałam zakwaterowana. Dobrze, że drzwi były otwarte, bo mogłam wejść nikogo nie budząc. Śpiącą Lejlę włożyłam do walizki w razie czego i biorąc ze sobą ręcznik oraz ciuchy na przebranie udałam się do łazienki wziąć prysznic. Gdy tylko wyszłam, przed drzwiami stała Julia z założonymi rękami.
- Gdzieś ty była przez całą noc, co?! Wszyscy cię szukali, a ja prawie nie umarłam ze strachu! - wykrzyknęła na cały głos budząc prawdopodobnie wszystkich w odległości dziesięciu kilometrów. Jak się spodziewałam, zaraz z pokoju wyszły Ella i Rina, i jeszcze dwie dziewczyny z drugiego pomieszczenia, których nie znałam.
- Co się dzieje Julka? Kto to jest? - spytała się jedna z nich. JULKA!!! Jak ona śmie mówić do mojej przyjaciółki JULKA?!!! Co to miało być?!!!
- Spoko Kaśka. To jest Alicja, moja koleżanka, której wszyscy wczoraj szukali - uspokoiła ją Julia i tymi słowami mnie jeszcze bardziej zdenerwowała. Nawet nie powiedziała o mnie „przyjaciółka”, tylko „koleżanka”!!!
- Ach, no tak. Wiesz jak wczoraj wszyscy latali po lesie w twoim poszukiwaniu? To było przekomiczne - rzekła dziewczyna o imieniu Kaśka. Nie podobała mi się ona, miała jakąś fałszywość w głosie. - I nasz drogi krasnalu masz strasznie, ale to naprawdę strasznie głupie…
- Skończ - przerwała jej Rina, ale to nic nie dało. Wiedziałam, co dziewczyna chciała powiedzieć.
- Nie wtrącaj się rudzielcu! Wiesz, że ty i twoja siostrzyczka wyglądacie jak jakieś skrzaty? Myślisz, że nie zauważyłam waszych uszu? Jeśli tak, to się grubo mylisz, ha! - Teraz już przeholowała! Mocno walnęłam ją w twarz. Nim jednak zdążyłam z Riną się na nią rzucić, Ella nas wyciągnęła na zewnątrz zamykając za sobą drzwi.
- Nie marnuj na nią sił siostro, doskonale przecież wiesz, kim ona jest - rzekła do swojej siostry, po czym zwróciła się do mnie:
- Przykro mi z powodu twojej przyjaciółki, ale tak już jest ze śmiertelnikami… - kompletnie nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- Już nie jest moją przyjaciółką - powiedziałam tylko i zaczęłam ryczeć jak bóbr. Jak to możliwe, że Julia nie stanęła w mojej obronie?!!!
- Nie przejmuj się, nie długo jej przejdzie, chyba zauważyłaś, że na początku zachowywała się normalnie, co? - odrzekła Ella zbijając mnie z tropu.
- No, chyba tak... Wyglądała na przejętą, jak wyszłam z łazienki - odpowiedziałam opanowując trochę płacz.
- Oczywiście, że tak, niestety tak już działają choch… - urwała w pół słowa.
- Co? O czyb ty bówisz? - już łzy przestały mi lecieć z oczu, miałam jeszcze tylko zatkany nos.
- Nieistotne… I tak już za dużo wiesz… - odrzekła Rina wprawiając mnie w osłupienie. - Może wytarłabyś sobie nos, co? - dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że cieknie mi z nosa do ust. Ella miłosiernie podała mi chusteczkę higieniczną, w którą szybko się wysmarkałam. Po chwili z poza drzwi wyleciała moja walizka. Przerażona szybko do niej podbiegłam krzycząc:
- Lejla! - szybko wyciągnęłam mojego kota, który zaczął tak miauczeć jakby zrzędziła jakaś starucha. - Dobrze, że nic ci nie jest maleńka - powiedziałam jeszcze do niej cichutko i ukryłam twarz w jej futerku. Ella delikatnie mnie przytuliła i znowu zaczęłam płakać. Ale zaraz… ramię, które mnie obejmowało, było trochę za duże! O boże!!! Damian… pomyślałam jeszcze i straciłam przytomność z „nadmiaru wrażeń”...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz